Wróć do bloga

O tym jak tantra może otwierać nowe ścieżki w sporcie – rozmowa z Moniką Pietkiewicz, wicemistrzynią Polski w tenisie stołowym.

bliskośc fizyczna głebokie relacje rozmowa tantra wywiad Jan 09, 2014

Z przyjemnością publikujemy kolejną rozmowę z cyklu wywiadów przeprowadzonych z uczestnikami warsztatów TantraLove podczas I Zjazdu Absolwentów. Z Moniką Pietkiewicz* rozmawia Justyna Kondziołka.

*Monika Pietkiewicz - brązowa medalistka Mistrzostw Europy kadetek w grze podwójnej, wielokrotna medalistka Mistrzostw Polski (m.in. złoto w grze mieszanej z Lucjanem Błaszczykiem, czterokrotne srebro w grze pojedynczej), uczestniczka Mistrzostw Świata Osaka 2001 r., Paryż 2003 r., Guangzhou 2008r., Paryż 2013 r. W kadrze Polski od kilkunastu lat. Instruktorka tenisa stołowego.

- Dlaczego przyjechałaś na Zjazd Absolwentów?

- Chciałam się spotkać z ciekawymi ludźmi. Na warsztaty TantraLove (byłam do tej pory na dwóch)  przyjeżdżają osoby z różnych bajek, z różnych światów i wskakują od razu na pełną otwartość. Nikt nikogo nie udaje i to jest piękne. Czuje się pełną akceptację. Poza tym wiedziałam, że będą różne rytuały tantryczne, które im bardziej poznaję, tym bardziej mi się podobają.

- Na jakich warsztatach byłaś? Jak wpłynęły one na Twoje codzienne życie? Widzisz wyraźne zmiany w sobie?

- Byłam na Sylwestrze Tantrycznym i Ścieżkach Mocy. Warsztaty miały na mnie duży wpływ, można powiedzieć, że to były takie dwa mocne wstrząsy. Już po pierwszym czułam w sobie zmianę. Zaczęłam się otwierać na nowe relacje z ludźmi, nieufność zamieniać w ciekawość. Doceniam bliskość, dotyk, doceniam wartość patrzenia w oczy drugiego człowieka. Na pewno też czuję się bardziej świadoma swoich potrzeb i drogi, którą chcę iść. Na Ścieżkach Mocy odkryłam w sobie ogromne pokłady energii, nie zdawałam sobie sprawy ze swojej siły. Dzięki temu mam teraz odwagę wprowadzać w życie zmiany i zbliżać się do marzeń, które tliły się we mnie od dłuższego czasu, ale które dusiłam w zarodku obawiając się rewolucji. Często przed podjęciem decyzji rozkładałam ją na części pierwsze, zastanawiając się, jaki wpływ będzie miała na wszystkich wokół,  czy przypadkiem kogoś nie zranię. Czasami rezygnowałam z siebie dla wygody innych lub po prostu ze strachu. W tej kwestii na pewno czuję różnicę.

- Czyli masz większe zintegrowanie w sobie?

- Tak, zintegrowanie, ale przede wszystkim większe zaufanie do siebie. Wierzę w swoją intuicję, trochę wyluzowałam z odpowiedzialnością i zdroworozsądkowością. Akceptuję swoją tzw. „ciemną stronę”, polubiłam swoją dzikość. Dzisiaj podczas Lotu Szamana (jedna z autorskich medytacji Zosi i Dawida – przyp.red.) poczułam, że wszystkie światy fajnie się we mnie łączą, przenikają się, nie ma takiego rozdarcia. To jest piękne uczucie.

- A jeśli chodzi o samą tantrę. Czy to, czego doświadczyłaś podczas Sylwestra, przełożyło się na życie poza warsztatem?

- Jak najbardziej! Częściej się przytulam i dłużej patrzę ludziom w oczy (uśmiech). Moje relacje zaczęły być bardziej klarowne. Miłość z infantylnej słabości staje się soczystą siłą. Uwalniam też swoją seksualność, kobiecość.  Swoje ciało zaczęłam traktować z większą atencją i czułością. Tantrę jako taką dopiero poznaję. Trochę mnie jeszcze przeraża, dotyka rzeczy dla mnie trudnych, związanych z cielesnością, z otwartością. Kojarzyła mi się na początku z wyuzdaniem i dzikim seksem. Nie pamiętam już dokładnie, jak trafiłam na stronę Dawida i Zosi, ale to właśnie dzięki zawartym tam informacjom zaczęłam weryfikować swoje przekonania na temat tantry. Przed przyjazdem na Sylwestra przeczytałam wszystko, co możliwe, szczególnie opinie uczestników wcześniejszych edycji. Nikt nie pisał o rozbieraniu się i orgiach, dużo było o otwartości i relacjach. Tego mi było trzeba!

- Na co dzień zajmujesz się sportem, a w sporcie, zwłaszcza zawodowym, ciało traktowane jest w specyficzny sposób. Czy te warsztaty zmieniają coś w tobie w tym temacie?

- Jako sportowiec przede wszystkim jestem przyzwyczajona do tego, że mam, jak to mówimy, „sprężone” określone mięśnie, czyli one mają pozostawać stabilne i w ciągłej gotowości. A na tantrze, w czasie sylwestrowego warsztatu, poczułam, jak wszystko się rozluźnia, napięcia uciekają. To było cudowne uczucie! Rozluźnianie mięśni poprzez np. rozciąganie jest elementem każdego treningu, ale chyba tylko podczas „trzęsiawek” w Medytacji Kundalini możliwe jest dotarcie do tylu mięśni naraz. Teraz często używam tej części medytacji, szczególnie po cięższych treningach lub po prostu kiedy potrzebuję poprawy humoru. Bo kiedy tak staję i się trzęsę, to nie ma jak nie uśmiechnąć się pod nosem. Wyrzucam wtedy wszystko, co negatywne – napięcia i emocje. Ten stosunek do ciała, o który zapytałaś, też jest ważny. Sportowcy żyją w kulcie ciała, mięśnie mają być pięknie wyrzeźbione, żadnego tłuszczyku, tylko siła i smukłość. Miałam z tym problem. Dążenie do ideału bywa wykańczające, poza tym podświadomie czułam w tym jakiś bezsens. Z drugiej strony mocno eksploatujemy ciało, traktujemy je często instrumentalnie, wlewamy w siebie odżywki i narażamy na kontuzje, byle dalej, byle mocniej i dłużej. Dla mnie samej przez długi okres czasu ciało było jedynie wykonawcą moich rozkazów. Kiedy na Ścieżkach Mocy pojawił się wątek o tym, że jest w nim już jakaś mądrość, przeżyłam mocne zaskoczenie. Trochę zmieniłam sposób trenowania. Robię to z większą wyrozumiałością, nie trzymam się tak mocno reguł zakodowanych przez lata. Pozwalam sobie na luz. Wiadomo, że ramy treningu muszą zostać, ale jestem bardziej otwarta na to, co czuje moje ciało. Przygotowanie fizyczne jest u nas ważne i kiedy np. biegałam, to wszystko było dokładnie  podzielone na sekwencje: tyle i tyle rozgrzewki, tyle biegu właściwego, potem rozciąganie i tak dalej.

- Wszystko wyliczone?

- Tak i w pewnym momencie zaczęło mnie to męczyć, nudzić. Np. szłam biegać w fajne miejsce do lasu, ale powodem było tylko to, że muszę, bo to jest moja praca. A teraz adoptowałam psa i biegamy razem. Korzyść wielokrotna, bo psie towarzystwo jest bezcenne, zauważam też piękno przyrody, a trening odbywa się jakby przy okazji. Jako dzieciak bardzo dużo czasu spędzałam nad jeziorami, w lesie, wchodziłam na drzewa i to była prawdziwa radość, którą gdzieś potem zagubiłam. Na warsztatach odkryłam na nowo to uczucie, to jest przepiękne. Teraz po prostu biegnę przez las, wsłuchuję się w siebie,  uśmiecham widząc pędzącą między drzewami Lalę (mój pies) a kiedy potrzebuję, to się rozciągam i znowu biegnę. Bez zegarka, bez narzuconego tempa. Okazuje się, że czasowo wychodzi podobnie, a czuję się dużo, dużo lepiej i praca fizyczna też jest dzięki temu zrobiona lepiej. Nie ma odłączenia głowy od ciała. Zajmuję się sportem zawodowo od dziecka. Na Ścieżki Mocy przyjechałam z myślą, że już nie chcę tego robić, że już dość, że ile można, że po co to wszystko. Byłam przekonana, że muszę znaleźć inną drogę, chciałam radykalnie zmienić swoje życie. Okazało się, że było we mnie sporo strachu i zakopanej energii i że potrzebuję tylko małych zmian w codzienności, a główna ścieżka pozostaje ta sama, że uwielbiam to, co robię. Chcę płynnie przejść z bycia zawodniczką  w bycie trenerką. Tylko na moich zasadach i na mój sposób. Raczej nie pójdę w profesjonalizm. Chciałabym, żeby tenis stołowy był narzędziem do rozwoju osobistego, żeby przede wszystkim dzieciaki uczyły się przekraczania swoich barier, dbałości o ciało, ale także współpracy w grupie, świadomości ciała, uważności. Pomysłów mam mnóstwo. W zawodowym tenisie stołowym przykre jest to, że często pojawia się klasyfikacja -  jeśli grasz dobrze, to jesteś świetny, jesteś nadczłowiekiem, dziwni ludzie poklepują cię po plecach, a jak przegrywasz, to jesteś do niczego, a dziwni ludzie ogłaszają twój koniec. Nie chcę, żeby ktokolwiek tak się czuł. Nie przez sport, który kocham. Ja sama przez długi okres utożsamiałam swoją wartość  z graniem. Byłam albo zwycięzcą, albo nikim. Poczułam potrzebę odkrycia siebie bez tenisa, odkrycia swojej kobiecości.  Moje poszukiwania doprowadziły mnie do tantry. I co ciekawe, kiedy trafiłam na warsztat, to pierwszy raz od kilkunastu lat zrobiłam sobie wolne pomiędzy Bożym Narodzeniem i Sylwestrem. Najczęściej wtedy trenuję.  Ale czułam w tym czasie mocną potrzebę zmian, czułam się słaba. Pojechałam na warsztat, a jakieś dwa miesiące później grałam w Indywidualnych Mistrzostwach Polski Seniorek i zdobyłam dwa srebrne medale – w grze pojedynczej i podwójnej. Śmiałam się, że te medale są po części Rzepeckich. Grałam cały turniej z radością i z walecznością. Sprawiało mi to frajdę, odcięłam się zupełnie od wyniku. To było fajne. Wzmocniłam też swoją koncentrację uwagi, każde warsztatowe „tu i teraz” jest jak trening psychologiczny.

- Piękna historia.

- Mogłoby się wydawać, że tantra jest kompletnie oderwana od mojego świata. Okazało się, że to, co dzieje się na warsztatach, pomaga mi, jako człowiekowi i to na wielu płaszczyznach. Pracuję nad sobą jednocześnie doceniając mądrość, która już we mnie jest. Także w sporcie otwierają mi się różne nowe możliwości. Będąc na sali, prowadząc trening, zawsze czułam, że mam w sobie coś, co zbiera  dzieciaki ze sobą, że są gotowe iść za moimi wskazówkami, że jestem wiarygodna. Mam poczucie, że robię dobrze to, co robię, że mam moc i ludzie też to czują. W innych sytuacjach, bez akompaniamentu celuloidowej piłeczki jestem miękka i wycofana, syndrom grzecznej dziewczynki. Teraz przenoszę swoją siłę z sali na życie prywatne, a trochę więcej miękkości wnoszę na halę sportową. Znowu chodzi o spójność. Okazało się, że te dwa światy można połączyć, że mogą się przenikać. Wcześniej zachowywałam się w stosunku do ludzi tak jak na turniejach. Mój tata, który był moim pierwszym trenerem, wymyślił sobie kiedyś, żebym nie wchodziła w bliższe relacje z zawodniczkami, bo to mogłoby utrudniać późniejszą rywalizację z nimi. I ja to sobie tak bardzo wzięłam do serca, że poza salą, poza tenisem, robiłam to samo, trzymałam dystans. Nadal mam z tym pewien problem, warsztaty mi pomagają. Zabawne jest to, że pies, którego adoptowałam, szczeka jak opętany na każdego nieznanego człowieka, przykrywając w ten sposób swój strach. Teraz wspólnie pracujemy nad relacjami.

- A jak oceniasz pracę Dawida i Zosi?

- Pierwszą rzeczą, która mi się podoba jest to, że mówią jednym głosem. Kiedy Zosia zaczyna, a Dawid kończy, to czuje się spójność. Widać, że razem opracowali jakiś system.  Wzbudzają we mnie zaufanie, które naprawdę ciężko jest wzbudzić. Z wielkim dystansem podchodziłam do pierwszego warsztatu. Podoba mi się też, że obojętnie jacy ludzie się u nich pojawiają, a przekrój jest niesamowity, to zachowują spokój i do każdego podchodzą z cierpliwością i otwarciem. Bez względu na rodzaj problemu wszystkich traktują poważnie i profesjonalnie. Mam poczucie, że są dobrzy w tym, co robią. I jeśli na pierwszym warsztacie byłam trochę nieufna i nieśmiała, tak na drugim otworzyłam się na nich totalnie, zaufałam. Poza tym zdążyłam ich już polubić.

- Dziękuję za rozmowę.

Jeśli zainteresował Cię ten artykuł, przeczytaj również  rozmowę z Martą Niedźwiecką, seks couchem - "Tantra to zaraźliwy wirus szczęścia, doświadczania i obecności"

Zapisz się do naszego newslettera i dowiedz się więcej co jeszcze robimy

Robimy naprawdę dużo! Nowe warsztaty stacjonarne, kursy online, webinary, medytacje Live IntentLove, podcasty, wyjazdy zagraniczne dla naszej społeczności...

Nie lubimy spamu tak jak ty, więc nie będziemy się dzielić twoimi danymi z innymi.